Nie wiem, czy nie należałoby otwierać „Milczenia” przy pomocy logiki snu - tak dziwne są pozornie realistyczne sytuacje, w które Bergman wplata swoich bohaterów. Po co dwie siostry i syn jednej z nich wybrały się w podróż po nędznym kraiku, którego języka nikt nie zna (tym bardziej, że jedna z nich jest śmiertelnie chora)? Czym jest przedziwny hotel, w którym się zatrzymały: ogromny, wystawny, ale zaludniony tylko przez trupę karłów oraz groteskowego recepcjonistę?...
Na tak osobliwym tle między siostrami rozgrywa się brutalna psychomachia. Ich nienawiść przybiera inne formy, niż aktywny konflikt dwóch kobiet w „Personie”. Tutaj jest wycofaniem, zamknięciem się w pasywnym milczeniu. Od ich okrutnej walki wytchnieniem wydaje się wątek chłopca, zajmującego się swoimi sprawami w labiryncie hotelowych korytarzy i pokoi. Odprężenie z nim związane jest jednak pozorne. Jego wędrówki co i raz zatrącają o tajemniczy świat dziecięcego erotyzmu...
To co wydało mi się w filmie najciekawsze, to gra samotności i potrzeby kontaktu z Innym w sytuacji nieznajomości miejscowego języka. Anna deklaruje przed sobą, że ta okoliczność jej odpowiada. Z przygodnym mężczyzną porozumiewa się na prawie zwierzęcym poziomie czystego pożądania. Z kolei chłodna Ester (zawodowa tłumaczka) próbuje wywiedzieć się o podstawowe „słowa w obcym języku”. Jakże niedoskonała to metoda – a jednak jej racja zdaje się triumfować nad zwierzęcym instynktem i okrucieństwem Anny. Nie wiem tylko, czy nie jesteśmy skłonni przyznawać jej (przynajmniej częściowo) słuszności, jedynie dlatego, że stoi na granicy życia i śmierci...
Bo, jak mi się wydaje, jest jeszcze trzeci sposób porozumienia. Wybiera go automatycznie chłopiec. To droga odnalezienia w sobie odczuć i przeżyć tożsamych z Innym.
Znakomity film – kameralny, trudny, a przy tym zrobiony z arcydzielną precyzją: reżyserską, operatorską i aktorską.